Wiele stresowych sytuacji opiera się o powtarzalne schematy zachowań. Mają one odniesienie do szeregu codziennych czynności. Również tych związanych z jedzeniem.
Schematy zachowań dotyczą osoby odczuwającej lęk, jak również otaczających ją osób. Zatem zachowania osób dorosłych w odniesieniu do dzieci również podszyte są lękiem: “bo nie urośnie”, “bo będzie za chude”, “bo nie będzie sprawne”, “bo będzie zawsze się bać”. W takiej relacji na lęk dziecka odpowiedzią jest lęk rodzica. Obie strony nie mogą się porozumieć dlatego, że obszary ich lęków kompletnie nie pokrywają się.
Lęk wywołany pojawieniem się nieznanego sytuacji (żywieniowej, zabawowej, społecznej, organizacyjnej) oraz troską o swoje własne bezpieczeństwo, obserwatorom stojącym z boku czasem wydaj się irracjonalny.
Ostatnio moje zaciekawienie wywołał bunt pewnej dziewczynki. Z daleka, kątem oka widziałem rodzinę na rowerach – mama, tata wiozący 2 letnie dziecko w foteliku na bagażniku i właśnie 4-letnia dziewczynka na swoim małym rowerku. Przejażdżka przebiegała radośnie, dziewczynka pedałowała ile sił w nogach, dorównując tempa pedałującym rodzicom. W pewnym momencie gromadka dojechała do lekko pochylonej trasy. Dziewczynka zatrzymała się i powiedziała, że dalej nie jedzie, bo się boi. Zapadła chwila ciszy. Więc tata, pochylił się, nie schodząc z roweru i próbował jej wytłumaczyć, że jak tylko się za bardzo rozpędzi to może wcisnąć hamulec w pedałach i że jak jedzie bardzo wolno to może trzymać hamulec ręczny. Nic to nie pomagało. Im bardziej tata tłumaczył zasady jazdy rowerem, tym dziewczynka co raz bardziej obstawała przy swoim. Pojawiły się łzy i krzyk, że “ja nie chcę”. Reakcja taty początkowo troskliwa i przyjazna, również zaczęła zmieniać się w nerwową, no bo jak to, przecież “jak naciśniesz TU, to rowerek się ZATRZYMA!” – to takie proste. Nie wiem jak skończył się ten mały dramat, odszedłem w swoją stronę. Długo jeszcze z oddali widziałem dyskusję i nerwowe zachowanie obu stron. Właśnie zaobserwowałem efekt lęku i przymus (…i tłumaczenia zasad fizyki).
Skuteczniejsze w tym momencie mogłoby być znalezienie innego sposobu na pokonanie spadku na drodze. Warto uświadomienie sobie, że lęk – w tym przypadku przed zjechaniem – to subiektywne odczucie dziewczynki, wzmocnione emocjami co raz bardziej poirytowanego taty. Takie połączenie może tylko nakręcać opór. To powinno dać nam sygnał do powiedzenia sobie “STOP – a może jest inny sposób”.
Dziewczynka mogłaby przecież zejść z roweru i poprowadzić go. Można było zaproponować dziewczynce zjechanie na ostatnim kilkumetrowym odcinku – nadal pochylonym, ale już łagodniejszym. Jeżeli to zrobi trzeba pochwalić ja za ten wyczyn i liczyć, że następnym razem zjedzie samo. Ta pochwała będzie ogromnym wkładem odwagi na przyszłość. Jeżeli jednak tego nie zrobi, warto powiedzieć ważne zdanie “jesteśmy już na dole, ale wierzę że następnym razem dasz radę“. Nie oceniajmy “nie dałaś rady, ale…”, “no, nie udało się, ale…” oraz nie uświadamiajmy dziecku jego ograniczeń – “no widzisz tak się bałeś, a to takie proste”, albo “widzisz, ta górka nie była taka stroma”. Po prostu stwierdźmy fakt – “jesteśmy już na dole…”. A potem “wdrukujmy” w dziecko przekonanie, że może to zrobić w przyszłości.
Miałem pisać o żywieniu dzieci, a wyszło o kolarstwie szosowym i górskim. Nie bez przyczyny opowiedziałem historię nie związaną z jedzeniem. Schemat ten może powtórzyć się w porze posiłku. Bo “Dziewczynka” to nasz mały wybredny smakosz, “rodzice” to osoby, które szykują jedzenia, “rower” to talerz i sztućce, no i nasza “pochyła droga” to to co znajduje się na talerzu :-).
To widzimy. A co słyszymy? To samo co wcześniej: “JA NIE CHCĘ!”.
Co możemy zrobić? Łagodźmy lub zmniejszajmy “pochyłą drogę”! Upraszczajmy, zmniejszajmy to co na talerzu.
…i dawajmy wiarę “że następnym razem dasz radę!”.